Drukuj
Odsłony: 881

 

 

Z przyjemnością informujemy, że autorką najlepszego opowiadania o miłości została: Magdalena Turek (IIA). Wyróżnienie otrzymuje: Wiktoria Górska (IC).

Serdecznie gratulujemy!!!

Dziękujemy wszystkim uczestnikom za udział w konkursie.

Jury konkursu: mgr Aneta Salachna, mgr Edyta Pietrzkowska, mgr Ewelina Noszczyk

Przeczytaj zwycięską pracę!!!

 

„Tam, gdzie grają cykady”

Na zewnątrz powoli zmierzchało, gdy Wei Xiu zapaliła dwa kadzidła przy ołtarzu świątynnym. Cienkie strużki dymu unosiły się ku górze, niosąc za sobą szepty skierowane do bogów. Po zakończeniu modlitwy o pomyślny przebieg bitwy, która odbywała się w pobliżu rodzinnej wsi, dziewczyna podniosła się z kolan. Ukłoniła w geście szacunku wobec boga wojny, a następnie udała się do wyjścia ze świątyni. Na zewnątrz jasne, letnie słońce powoli chowało się pomiędzy wysokimi szczytami gór. Czerwone promienie barwiły soczyście zielone i bujne polany. Długie kępy traw falowały na wietrze, tworząc ogrom malachitowego oceanu. Kąciki ust dziewczyny mimowolnie uniosły się ku górze. Chłodny powiew, zwiastujący nadejście nocy musnął jej policzki i przeczesał długie pasma włosów. Poprawiła srebrną spinkę, podtrzymującą jej włosy w wysokim upięciu i zwróciła się w kierunku, z którego przybyła.

- I ty myślisz, że coś ci to da? - usłyszała ironiczne parsknięcie. Wei Xiu w nagłym spłoszeniu podskoczyła, odwracając się twarzą do właściciela głosu. Ujrzała czarnowłosego mężczyznę opartego o kolumnę podtrzymującą dach świątyni, który wpatrywał się w nią z pełnym skupieniem. Złociste, pełne arogancji oczy utkwił w jej twarzy.

- Czego znowu chcesz? - brunetka burknęła w odpowiedzi. Nie ukrywała faktu, iż nie zadowalał jej widok mężczyzny. Ba, wprost wprowadzał ją w stan szewskiej pasji. Niecały miesiąc temu w drodze do pobliskiego miasteczka, Wei Xiu rozmawiała ze swoim starszym bratem o jego niespodziewanym poborze do wojska. Spokojna dyskusja przerodziła się w zażarty konflikt dotyczący obawie dziewczyny o życie ukochanego brata. Przechodzący w międzyczasie nieznajomy, słysząc kłótnię rodzeństwa, nie szczędził języka oraz zgryźliwych uwag dotyczących jej brata.

Przywołanie oczywistej klęski ojczystych oddziałów było jedną z wystarczających przyczyn zniechęcenia rodzeństwa do obcego mężczyzny. Określenie jednak starszego brata Wei Xiu jako mięsa armatniego, zasiało w jej głowie ziarno nienawiści do przybysza. Już tamtego dnia, dała mu wyraźnie do zrozumienia, by nigdy więcej nie stawał na jej drodze. Mimo ostrzeżenia dwa dni po incydencie jegomość zaczął regularnie pojawiać się przy świątyni. Po pewnym czasie przerodziło się to nawet w śledzenie dziewczyny udającej się z powrotem do domu po odbytej modlitwie. Niegdyś nieznany nikomu, tajemniczy jegomość, określający siebie jako żołnierz wojsk południa, w tej również chwili podążał w ślad za młodą kobietą.

W ciszy schodzili po kamiennej ścieżce do rozstaju dróg u podnóża wzniesienia. Brunetka ze wszystkich swoich sił próbowała ignorować obecność natręta. Wśród gęstych traw przygrywały rozbudzone cykady. Różnobarwne chmury płynęły leniwie po nieboskłonie, zahaczając o czubki porośniętych gęstymi lasami gór.

- Mógłbyś przestać za mną łazić? - mruknęła, a irytacja oraz gniew wzięły górę.Zatrzymała się w połowie dróżki. Spojrzała kątem oka na mężczyznę z wyraźną pogardą.Ten jednak skrzyżował ręce na piersi, odpowiadając:

- Jest późno, a jak prawdopodobnie nie zdążyłaś zauważyć, okolica ostatnimi czasy stała się nieco niebezpieczna.

- Nie potrzebuję twojej pomocy, a co dopiero litości.

Mężczyzna wyglądał na żołnierza, który wymknął się z oddziałów nieprzyjaciela. Najczęściej ludzie ci byli określani mianem dezerterów, lecz on sprawiał wrażenie oddzielonego od oddziału w konkretnym celu. Ubrany w lekki, czarny mundur z czerwonymi elementami wskazywał na stanowisko szpiega. Potwierdzałoby to jego czas spędzony na rozmowach i pomocy ludziom z pobliskiej wioski; chociaż z drugiej strony tracenie cennego czasu na odprowadzanie co wieczór do niej młodej kobiety, mocno kolidowało z tym przypuszczeniem. Z tą myślą ruszyła w dalszą drogę. Na rozdrożu ruszyła w stronę wschodzącego księżyca. Srebrna tarcza była ledwo widoczna na wciąż jasnym jeszcze niebie. Podejrzany żołnierz podążał krokiem dziewczyny. Sprężystym krokiem zmniejszył dzielący ich dystans, po czym mocno chwycił za nadgarstek brunetki.

- Co robisz?! - krzyknęła, pozbawiona resztek cierpliwości. Uciszył ją stanowczym syknięciem. Spoglądał w stronę lasu rozciągającego się nieopodal traktu. Zmrużył oczy, skupiając wzrok w konkretnym punkcie. Nieco zdezorientowana dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, ale jedyne co udało jej się dostrzec, to ciemne i nieprzemierzone gęstwiny. Prychnęła nerwowo i z siłą wytargała swoją rękę. Zacisk męskiej dłoni był na tyle silny, by pozostawić na nadgarstku czerwony ślad. Spojrzała na zarumienione miejsce, rozmasowując obolałą skórę. Ze strony zarośli dobiegł szelest i dźwięk łamanych gałęzi.

- To pewnie tylko jeleń. Niespodziewanie nieznajomy chwycił Wei Xiu za ramiona i z całej siły szarpnął ją ku sobie. Osłupiała dziewczyna, tracąc równowagę, z całym impetem uderzyła w postać rosłego żołnierza.

Ten chcąc zachować balans i opanowanie, zaparł się nogami. Przytrzymał lecącą na niego towarzyszkę. Dziewczyna w momencie spotkania się z torsem mężczyzny momentalnie oblała się delikatnym, aczkolwiek całkiem widocznym rumieńcem.

Pozbawiona resztek godności brunetka, wrzasnęła: - Co ty do cholery wypra…!

Jej słowa momentalnie się urwały. Spoglądając w miejsce, w którym przed chwilą stała, tkwiło głęboko wbite ostrze masywnego topora. Twarz dziewczyny nagle straciła wszelkie kolory, a nogi odmówiły do reszty posłuszeństwa. Serce zamarło w piersi, a oddech uwiązł w gardle.

- Gracji to ty nie masz za grosz. - sapnął, stawiając ją na równe nogi.

- Nie ma za co, żmijko. Otrzepał swój mundur i poprawił pas. Ponownie obejrzał się w stronę lasu. Tym razem z gęstwiny wyłonili się ludzie przyodziani w pancerze i z dzikością w oczach zbliżali się w ich stronę. Z obnażonymi ostrzami rzucili się w ich kierunku.

Czarnowłosy w jednej sekundzie spiął wszystkie mięśnie i ponownie chwycił dziewczynę za rękę, nakazując:

- Biegnij, najszybciej jak tylko potrafisz! Przebudzona ze swoistego letargu oraz ciągnięta siłą rozpędu, Wei Xiu ruszyła za mężczyzną. Podążając drogą po otwartej przestrzeni, żołnierz tracić wiarę w szansę na ucieczkę. Chcąc zapobiec prędkiemu przechwyceniu, gwałtownie zmienił kierunek. Zboczył ze ścieżki, kierując się w stronę zarośli. Przekraczając pierwszą linię drzew, uścisk „szpiega” na dłoni towarzyszki się wzmocnił.

- Kim oni są?! - dziewczyna zdołała wykrztusić.

- Dezerterzy. - syknął.

- Nie oglądaj się! Wcale nie miała zamiaru tego robić. W jednej sekundzie para znalazła się w lesie, a im dalej się zapuszczali, tym ciemniejszy się stawał. Słońce momentami nie mogło przebić się przez gęste warstwy listowia. Przytłaczająca atmosfera wydawała się dodatkowo spowalniać uciekinierów. Brunetka z rosnącą trudnością stawiała stopy w odpowiednich miejscach. Niekiedy potykała się o drobne korzenie wystające z ponad ściółki. Przyprawiała tym o niemały zawrót głowy żołnierza, który starał się utrzymać odpowiednie tempo i równowagę. Wreszcie w pewnym momencie, pomiędzy konarami przebiły się promienie coraz niżej znajdującego się słońca. Zwolnili, aż w końcu zatrzymali się na niewielkiej polanie.

Pośrodku przestrzeni wyrastał potężny dąb. Prędko obiegli gruby pień, chowając się za wiekowym drzewem. Zmęczona dziewczyna oparła się o chropowatą korę, zapalczywie łapiąc każdy kolejny oddech. Spojrzała na mężczyznę, który wcale nie przypominał zmęczonego. Jego pierś unosiła się spokojnie i rytmicznie, w przeciwieństwie do piersi kobiecej, kołatającej jak oszalała. Spoglądał uważnie w stronę, z której przybyli. W końcu przycupnęli, kryjąc się przed żołnierzami. Okolica była cicha. Jedynie ptaki od czasu do czasu przypominały o swojej obecności. Nigdzie nie było słychać rozjuszonej bandy. Brunetka spuściła wzrok i dostrzegła coś, co wprawiło ją w niemałe rozczarowanie.

- Dlaczego uciekliśmy, skoro masz przy sobie to? - zapytała, wskazując palcem na skórzaną przewiązkę. U pasa żołdaka uczepiony był miecz. Pięknie złoto zdobiona czarna pochwa oraz rękojeść miecza, dumnie trzymały się boku mężczyzny. Spojrzał zaskoczony na swój oręż. Bez trudu podążył tokiem myślenia dziewczyny.

Westchnął przeciągle.

- Twoim zdaniem dałbym radę sam stawić czoła tamtej zgrai? Mając również na uwadze i sumieniu twoje życie. Brunetka zamrugała. „Szpieg” postukał się palcem parę razy po czole z wymownym spojrzeniem. Dziewczyna pokręciła przecząco głową w odpowiedzi na jego wcześniejsze pytanie.

- Zaczekaj tutaj. Rozejrzę się po okolicy i upewnię, że zgubiliśmy tych drani.

- Co? Czekaj! W pośpiechu zacisnęła dłoń na okrywającej nogi części munduru. Zadarła głowę i wlepiła niepewne spojrzenie w jego złote oczy.

- A co będzie jeśli nas… Mnie tu znajdą?

- Wtedy zjawię się i cię obronię. Pospiesznym krokiem ruszył w głąb lasu. Mimowolnie na bladej twarzy kobiety ponownie pojawił się delikatny rumieniec. Odprowadziła wzrokiem czarnowłosego mężczyznę. Ptaki powoli ustępowały swoim śpiewem przebudzonym cykadom. Kuląc się u podnóża drzewa, Wei Xiu uspokoiła oddech. Przeczesała wzrokiem najbliższy teren, po czym powoli dźwignęła się do góry. Szum zielonych liści mieszał się z cykaniem wieczornych artystów. Las wyglądał dziewiczo, tak jakby nigdy nie spotkał człowieka. Przez wieki chroniący swoich mieszkańców las, w tym momencie ukrywał obcych przybyszów. Uniosła głowę, by spojrzeć na tańczące wśród gałęzi blade wiązki światła księżyca.

Spomiędzy zielonych blaszek dostrzegła pierwsze, budzące się gwiazdy. Pozostawiona sama sobie, obeszła polanę. Błądziła wzrokiem pomiędzy otaczającymi ją pniami i zaroślami. Nieoczekiwanie pod jej nogami wylądowały dwa, niezwykle głośne ptaki. Wyraźna różnica pomiędzy nimi, zaciekawiła dziewczynę. Zauważyła, że jeden był o wiele mniejszy od drugiego. Zażarcie trzepocząc skrzydełkami, walecznie się na siebie napierały. Jeden uparcie wskakiwał na drugiego. Delikatne dzióbki wbijały się, szczypały i wyrywały pierze. Ostre pazurki wbijały się pod warstwy delikatnych piórek. Na ściółce leśnej zaczęło roić się od wielobarwnego puchu oraz plamek krwi. Wzmożone wrzaski ptaków zmieszały się z wieczornym koncertem. Spośród skrzeczenia ptaków, usłyszała niepokojący trzask gałęzi.

Zdezorientowana dziewczyna zwróciła się w kierunku źródła odgłosu. Odpowiedziała jej pusta przestrzeń oraz niezmienne położenie starego dębu. Nieoczekiwanie poczuła silny chwyt na ramionach. W jednej chwili znalazła się w stalowym uścisku barczystego mężczyzny. Ogromna dłoń zasłoniła jej usta, podczas gdy druga owinęła się wokół jej podbrzusza. Zmuszona przez ból dziewczyna zgięła się w pół. Fetor bijący od degenerata, przyprawił ją o niemały zawrót głowy i wywołał łzy w oczach. Dreszcz przerażenia oraz ogromnego obrzydzenia przeszył plecy brunetki. Złapała ogromną dłoń bandyty i panicznie starać się odepchnąć jego rękę.

W skutek narastającego z każdą sekundą niebezpieczeństwa i strachu Wei Xiu rozchyliła usta i wbiła zęby w brudną dłoń. Zbiegły żołdak warknął, wypuszczając swoją zdobycz. Dziewczyna wylądowała na ziemi. Zachłannie złapała oddech leśnego powietrza. Unosząc się na drżących ramionach do góry, splunęła przed siebie, pozbywając się okropnego smaku potu i brudu.

- Gryziesz, cwaniaro? - warknął pod nosem. Przyglądając się owalnym śladom po zębach na dłoni, wykrzywił twarz w niezadowoleniu. Spojrzała na niego ze wzrastającą nienawiścią i strachem w hebanowych oczach.

- W takim razie inaczej to rozstrzygniemy.Obnażył masywny miecz. Zupełnie inny, bardziej zaniedbany niż ten, który posiadał poufały żołnierz. Zaśniedziała klinga uniosła się ku górze, zalśniła w księżycowym blasku. Po krótkiej chwili opadło z morderczą siłą w kierunku dziewczyny. Rozpędzone ostrze z przeszywającym świstem pokonywało powietrze. Przed kobiecymi oczami w zastraszającym tempie przeleciało całe życie oraz druga klinga. Szczęk zderzających się mieczy rozbrzmiał echem wśród drzew.

Oprawca pod wpływem mocnej kontry postąpił kilka kroków w tył z donośnym krzykiem. Widząc znajomy mundur, Wei Xiu poczuła błogą radość w sercu. Niezwłocznie podniosła się na równe nogi i przylgnęła do pleców wybawcy.

Zadrżała, gdy w końcu doznała, choć odrobiny poczucia bezpieczeństwa. Wyściubiając twarz spod ramienia mężczyzny, dostrzegła jego kpiące spojrzenie.

- Tego się nie spodziewałem. - parsknął. Powoli dochodząc do wniosku, jak blisko mężczyzny się znajdowała, odepchnęła go od siebie speszona. Zażenowana sytuacją zaczęła szybko przeczesywać gęste pasma włosów, aby zakryć rosnący rumieniec.

- Nawet nie znam twojego imienia… - bąknęła, zaplatając swoje chude palce we włosy.

Mężczyzna rozchylił usta, zapewne w celu odpowiedzi na trafny zarzut. Rozjuszony ryk skutecznie uniemożliwił usłyszenie jakiegokolwiek słowa. Dezerter, czerwony z ogarniającej go wściekłości, rzucił się na dwójkę towarzyszy. Z wykrzywionymi ze złości ustami zamachnął się w kierunku dziewczyny i natręta spod świątyni. Ten, zwinnymi ruchami złapał dziewczynę w pasie i odskoczył na bok, unikając rozpędzonego ostrza.

- Nan Feng… Odstawił ją na ziemię. Poprawił miecz w dłoni, który zdecydowanie różniło się od miecz oponenta. Grawerowana sekwencja na głowicy od razu przykuła uwagę ciemnych oczu. Wypolerowana stal zalśniła nocnym blaskiem. Mężczyzna przygotował się do kolejnego ataku, bacznie obserwując zbliżającego się przeciwnika. - … wyższy oficer wojsk z południa … Bezbłędnie zablokował kolejny cios przeciwnika, jednak tym razem uderzenie było silniejsze.

Napięte mięśnie zadrżały, a ciągnący ból rozlał się po całym ramieniu. Nan Feng cofnął się o dwa kroki z wypisanym zwątpieniem w oczach, nabrał tchu i przerzucił miecz do drugiej ręki. - … do usług. W trakcie walki zaczął uważniej przyglądać się ruchom dezertera i naprędce obmyślać plan działania. Obliczył czas, w jakim bandyta brał zamach i uderzał. Sprawdził ile czasu potrzeba mu na przygotowanie kolejnego ruchu. Obserwował pracę nóg i ciała. Finalnie obmyślił tor swojego manewru, gotowy do jego wykonania. Przy kolejnym ataku, żołnierz przemknął poniżej drogi lotu ostrza. Przedzierając się na tyły wroga, wyprowadził uderzenie głowicą miecza, celując w miejsce pod kolanem.

Przeszywający ból w nodze zmusił dezertera do opadnięcia na ziemię. Przeskakując do wyprostowanej pozycji, oficer okręcił się wokół własnej osi. Uniósł naprężoną nogę i kopnął głowę przeciwnika. Zupełnie nieoczekiwanie barczysty mężczyzna nienaturalnie szybko poruszył wolną rękę. Mocnym chwytem zacisnął dłoń powyżej kostki oficera i zdecydowanym ruchem pociągnął go w przeciwnym kierunku. Zaskoczony Nan Feng stracił równowagę i bezwładnie upadł ciałem, rozbijając się o leśny grunt. Stęknął boleśnie. Uchylając zaciśnięte powieki, skierował wzrok na skradającą się w jego kierunku dziewczynę. Z trudem unosząc się na łokciach, sapnął do niej:

- Wiej stąd, jeśli ci życie miłe! Wei Xiu stała w miejscu błądząc wzrokiem pomiędzy towarzyszem a napastnikiem.

Podnoszący się z kolan zbieg, szykował się do następnej rundy. Irracjonalna myśl uderzyła do głowy ciemnowłosej. Nagle uniosła się na równe nogi i wyrwała miecz z dłoni oficera. Stając w lekkim rozkroku, chwyciła oburącz za trzon oręża. Zmierzyła przeciwnika rozgorączkowanym wzrokiem, podczas gdy przypomniała sobie stare lata zabawy ze starszym bratem – Wei Zhanem.

W tym momencie zamiast starego pinia stał przed nią rozwścieczony człowiek, a przydomowy ogród stał się pogrążającym w ciemności lasem; za to zamiast wykradzionego matce kija od miotły, trzymała najprawdziwszy oręż. Tak gotowa na odparowanie ciosu, zasłoniła niedomagającego towarzysza. Wróg ruszył z okrzykiem na ustach, szarżując w kierunku natchnionej wojowniczki. Uważnie analizując odległość przeciwnika od siebie, przeniosła miecz do prawej ręki. W trakcie ciosu przeciwnika, uchylając się, uniknęła pędzącej stali. Razem z niespodziewanym przypływem energii, odtworzyła wcześniejsze ruchy Nan Fenga. Prężąc mięśnie, w celu wykonania zamachu, utkwiła wzrok w miejscu cięcia.

Śmignęła obok żołnierza, a miecz poprowadziła prosto w zgięcie nogi i korpusu. Gładkim ruchem przeciągnęła ostrzem po pachwinie. Szkarłatna posoka wypłynęła z rany, barwiąc szaty i pancerz upadłego wojownika. Przeciwnik z urwanym krzykiem padł na ziemię. Dysząc wściekle, skulił się w bólu, przeklinając kobietę na wszystkie znane mu sposoby. Krew plamiąca ostrze, spływała wzdłuż klingi i brudziła zieloną trawę. Wei Xiu odetchnęła, uspokajając drżące ciało. Odwróciła się w stronę oficera, który nadal znajdując się na ziemi, wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Rozchylone usta sugerowały chęć wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, jednak zaskoczenie odebrało mu możność składania myśli w całość. Kolana dziewczyny po raz kolejny zmusiły ją do opadnięcia na ziemię. Wbijając ostrze w grunt, oparła się o nie. Starała się uspokoić nieznośnie kołatające serce. Oficer zebrał siły i doskoczył do niej, pomagając jej wstać.

- Wszystko w porządku? - zapytał, przytrzymując ją w pionie. Pokiwała powoli głową. Zdecydowanym ruchem oswobodziła się z jego uścisku.

- Czyli tak wygląda wojna? - rzekła półgłosem.

- Dziewczyno, ty jeszcze nie widziałaś prawdziwej wojny. - prychnął. Prawdziwej wojny? Spojrzała na niego, unosząc pytająco brew. Jeśli jego słowa rzeczywiście odzwierciedlały to pojęcie, Wei Xiu wolała nie przywoływać do siebie wyobrażeń pól bitewnych, walk pomiędzy ludźmi i wszechobecnej śmierci.

- Teraz stwierdzenie na temat szeroko otwartych oczu i uszu na wojnie zaczyna nabierać nowego znaczenia i sensu. Mężczyzna zaśmiał się krótko i gorzko.

- Piękne stereotypowe powiedzonko, które w żadnym stopniu nie odzwierciedla prawdy. Twoje oczy nic nie dostrzegą wśród kurzu, dymu i ciemności, a uszy mogą jedynie posłużyć jako ozdoba podczas kakofonii huków i ryków pogrążonych w agonii.

- Dlatego śmierć na polu bitwy uznawana jest za bohaterską. Teraz zaczynam to rozumieć.

- Och, moja droga żmijko… - westchnął przeciągle. - W wojnie nie ma zupełnie nic bohaterskiego, ona prowadzi jedynie do destrukcji ludzkości. Śmierć na „polu chwały” to przerażająca rzecz, by nie rzec – rozpaczliwa. Spojrzenie brunetki się wyostrzyło. Zlustrowała zirytowana żołnierza, który wyciągnął miecz, zanurzony w ściółce leśnej. Pospieszenie otarł go z krwi o długie źdźbła i schował do pochwy przymocowanej do pasa, okalającego jego biodra.

- Jak na szpiega zaskakująco dużo wiesz na ten temat. Myślałam, że ktoś twojego pokroju trzyma się z dala od frontu.

- Czy słuchałaś tego co do ciebie mówiłem, żmijko?

Tak się składa, że jestem wyższym oficerem, a pomiędzy nim a szpiegiem jest spora różnica. Poza tym nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile przeżyłem i co widziałem.

- Więc co oficer robi w tym miejscu? Z dala od swoich ludzi i dowódcy? Wybacz, jednak twoje opowiastki za bardzo mnie nie przekonują.

- Ach, czyli jak rozumiem, mam wrócić do swoich żołnierzy, a ciebie zostawiając na pastwę tamtych miłych jegomości, kompletnie bezbronną i niedoświadczoną wieśniaczkę, która uważa, że zapalenie kilku kadzidełek w świątyni jakiegoś dawno umarłego boga pomoże wrócić jej bratu ze śmiercionośnych szczęk zawieruchy wojennej? Gratuluję pomysłu.

Uśmiechnął się zawadiacko, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, zostawiając ją samą sobie. Zaskoczenie, które niespodziewanie ogarnęło dziewczynę, odebrało jej zdolność racjonalnego myślenia. Po dogłębnym przeanalizowaniu słów oficera boleśnie doszła do wniosku, iż miał rację. Jej szanse na przeżycie bez jego pomocy były zdecydowanie nikłe, wręcz całkowicie spisane na pewną śmierć. Niechętnie zawołała za nim:

- Czekaj! Nan Feng odwrócił się na jednej nodze z wyraźnym zainteresowaniem na twarzy. Powolnym krokiem zbliżył się do brunetki, splatając ręce za plecami. Nachylił się nieco w jej stronie, chętnie słuchając tego co miała mu do powiedzenia.

- Pomóż mi się stąd wydostać. - burknęła.

- Tylko tyle? Da się zrobić.

- I… - złapała niepewnie dech, zastanawiając się nad słowami.

- I o… odnaleźć W-wei Zhana… Cyniczny uśmieszek wykrzywił jego usta. Wyprostował się i otrzepał swój mundur. Poprawiając skórzaną rękawiczkę, podał jej dłoń. Spojrzała na nią podejrzliwie, jednak podała mu swoją rękę.

- Załatwione. W lesie nastała absolutna ciemność. Słońce znikło za horyzontem, ustępując miejsca na niebie srebrzystemu księżycowi. Ptaki zamilkły w wieczornego spoczynku. Wpatrując się w złociste oczy Nan Fenga, dziewczyna miała wrażenie, że słońce zaczarowało w nich swoje jasne promienie. Wydawało się jej, iż miały za zadanie przypominać o swoim blasku we wszechogarniającej ich ciemności.

Pogrążeni w swoich myślach, wpatrywali się w swoje oczy. Delikatny wietrzyk przeczesał brązowe i czarne włosy, mierzwiąc je nieco. Niesforny kosmyk wymknął się spod srebrnej spinki utrzymującej spięcie jej włosów. Leniwie kołysał się wokół jej twarzy. Przykuł tym samym uwagę żołnierza. Powoli uniósł dłoń w kierunku pukla, lecz zanim zdążył go złapać, kolejny powiew wiatru skradł włoski spod zasięgu jego palców. Przyniósł również odgłosy wrzawy, nieubłaganie zbliżającej się ku dwójce. Przywróceni do rzeczywistości, spojrzeli w kierunku dochodzących krzyków.

- Mają nas… - głos dziewczyny się załamał.

- Jeszcze nie. - wziął wdech i poprawił chwyt na ręce towarzyszki.

- W nogi! Ponownie ruszyli w szaleńczym pędzie przez las. Tym razem na oślep błądzili w ciemności między gąszczami drzew. Przerażająca i mroczna atmosfera władająca okolicą, dodatkowo pobudzała wystarczająco buzującą w nich adrenalinę. W powietrzu nagle można było usłyszeć wyraźny szum rzeki. Wiatr wzmógł się i wył pomiędzy pniami. Wśród chropowatych drzew zaczęły pojawiać się pojedyncze pędy bambusa, które za każdym razem pojawiały się coraz liczniej.

- Czekaj! Wei Xiu zwolniła, ciągnąc za sobą Nan Fenga, aż w końcu stanęli. Rozejrzała się wokoło i zaczęła nasłuchiwać odgłosów otoczenia. Dźwięki pogoni ponownie ustały. Wschodzący księżyc oświetlał delikatnym blaskiem coraz gęstszy las bambusowy. W pobliżu rozległ się delikatny szelest suchych gałązek i liści. Zaalarmowany mężczyzna błyskawicznie wysunął miecz z pochwy, przygotowując się do ewentualnej walki. Zaczął uważnie lustrować otoczenie i okalające ich ciemności.

- Trzymaj się blisko. - szepnął do niej. Nagle z kępy krzewów, rosnących nieopodal nich, wyskoczył jeden z członków bandy dezerterów. Bez chwili namysłu rzucił się na dwójkę, dzierżąc w dłoniach masywną glewię. Oficer prędko zacisnął dłoń na trzonie miecza. Pomimo swojego nadzwyczaj ciężkiego wyglądu, ostrze z łatwością przemieszczało się w powietrzu. Napastnik uniósł je ku górze. Ciemnowłosy żołnierz naprężył mięśnie, gotowy do odparcia ataku, który nie nastąpił.

- Nan Feng! Zaskoczony, odwrócił głowę w kierunku kobiecego wołania. Niespodziewanie z ciemności za nimi wyrósł kolejny zbir. Z mieczem ustawionym na sztorc, zbliżał się do nich z zawrotną prędkością. Żołnierz zaczął gorączkowo analizować sytuację. Zerknął na bladą dziewczynę, kryjącą
się za nim.

Na jego czole pojawiły się pierwsze kropelki potu. Patowa sytuacja, w której się znajdowali, nie pomagała mu się skupić. Marzył o sytuacji, gdzie posiadałby drugie ostrze. Jednak po szybkim omieceniu wzrokiem otoczenia i przeanalizowaniu w myślach pozostałych możliwych im opcji, schował miecz z powrotem do pochwy. Widząc to, brunetka skamieniała. Przerażona do granic możliwości, wrzasnęła:

- Co ty do cholery robisz?! Obrócił się w jej stronę i zdecydowanym ruchem pochwycił ją w ramiona. Ledwo zdążył odskoczyć, mocno odpychając się od ziemi, kiedy w miejscu, gdzie stali znalazły się ostrza glewii i miecza. Na szczęście jedynym co napotkały to siebie nawzajem. - Improwizuję. - sapnął i odstawił ją na nogi.

- Co teraz robimy?

- Teraz? Obejrzał się na dezerterów, którzy obecnie mocowali się ze swoimi broniami, nie szczędząc sobie przekleństw i obelg.

- Teraz bierzemy nogi za pas i nie dajemy się zabić. Razem, zgodnie ruszyli w dalszą drogę. Tym razem jednak nie trwała ona zbyt długo. Las nagle się rozrzedził, a horyzont zapadł się, otwierając ogrom przestrzeni. Górski wiatr się nasilił. W pewnym momencie grunt skończył się, dając miejsce przepaści. Oficer zatrzymał się w krytycznym momencie.

Spoglądając w dół, odetchnął z ulgą, wdzięczny bogom za uratowanie życia. Zbliżające się, pośpieszne kroki, przypomniały mu jednak o biegnącej za nim dziewczynie i natychmiast oprzytomniał.

- Stój! - krzyknął nagle spanikowany. Goniąca go Xiu z całym impetem wpadła na towarzysza. Wytrącony z równowagi, niepokojąco stracił grunt pod nogami. Poczuł przepływający przez niego pęd powietrza. Kątem oka zaś dostrzegł, że ziemia niewyobrażalnie szybko znika z pola jego widzenia. Niebo, jakby oddaliło się od nich jeszcze bardziej niż dotychczas. Po chwili przed jego oczami pojawiły się blado-różowe kwiaty magnolii, a do uszu dobiegł trzask łamiących się gałęzi.

Przeszywający ból przeszedł po plecach mężczyzny, który odruchowo docisnął do siebie sprawczynię wypadku. W końcu lądując na twardej ziemi, boleść ogarnęła całe jego ciało. Jedynie głuche stęknięcie było reakcją na katorgę, a jednocześnie ulgę jej zakończenia. Uchylił zaciśnięte powieki. Na tle rozgwieżdżonego nieba kwitnęły urodziwe kwiaty. Nieumyślne spowodowanie cierpienia drzewa wywołały jego rzewny płacz w postaci ogromnych płatków. Magnolia obsypywała dwójkę swoimi delikatnymi łzami, jak gdyby ubolewała nad swoim oraz ich nieszczęściem. Drżące westchnienie wydobyło się z piersi mężczyzny. Spuścił wzrok na dziewczynę, która kurczowo przylegała do jego piersi. Uśmiechnął się z pewnym spokojem. Kładąc dłoń na jej głowie, wymruczał:

- Przyznam, że jest to przyjemne, jednak trochę ważysz. Wei Xiu bez słowa sprzeciwu czy niechęci, zerwała się z jego torsu, po czym rozejrzała się po miejscu, w którym się znaleźli. Niewielka polanka, oświetlona blaskiem unoszącego się na niebie księżyca, łudząco przypominała miejsca opisywane w legendach i baśniach, które opowiadali starsi. Uniosła wzrok wzdłuż wysokiej skarpy. Dziewczyna jęknęła słabo, widząc rozmiar urwiska górującego nad nią. W myślach dziękowała bogom za drugą szansę. Zza krawędzi urwiska wychylały się dwa ciała, taksując wzrokiem teren poniżej. Rozpaczliwie próbowali dostrzec ciał poszukiwanych przez nich ludzi, jednak ostatecznie odeszli, narzekając na podły los. Nareszcie gubiąc cały pościg, znaleźli się na niewielkiej polanie na samym dnie doliny.

Wei Xiu uniosła się na drżących nogach, podchodząc do pnia magnolii. Podparła plecami drzewo, zsunęła się i padła zmęczona oraz oszołomiona na chłodną ziemię. Zachłannie łapała każdy oddech, który teraz wydawał się być dla niej na miarę złota. Nan Feng również ciężko oddychając, nadal spoglądał ku górze, upewniając się, że nikt z pościgu nie wpadł na pomysł schodzenia w dół ostrego urwiska. Utwierdzony w przekonaniu, że nikt nie depcze im po piętach, sam osunął się na kolana.

- Teraz jestem bardziej wiarygodny? - sapnął, zerkając na nadal ciężko oddychającą dziewczynę. Ta zerknęła na niego z niemałym zakłopotaniem i spaloną od wstydu twarzą. Pokiwała delikatnie głową. Błędna ocena żołnierza wprowadziła ją w ogromne zawstydzenie i skrępowanie. Prawdopodobnie gdyby nie Nan Feng, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że nie dotrwaliby do tego momentu. Zapadła głęboka i krępująca cisza. Szum rzeki płynącej niedaleko polany nieco łagodził skołatane nerwy.

- Przepraszam. Było to niecodzienne zjawisko, aby Wei Xiu pierwsza wyciągała rękę w geście pokoju. Znana była ze swojej determinacji i ogromnych pokładów honoru, jakimi się odznaczała. Nie łatwo było nakłonić ją do czegokolwiek, a już całkowicie niemożliwe było, aby przyznała się do błędu.

- I dziękuję… - dodała, pochylając głowę z narastającego zażenowania i zmęczenia. Mężczyzna spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Nie krył swojego zaskoczenia przed pokornym zachowaniem dziewczyny. Westchnął głęboko i wstał na równe nogi.

- Pójdę się nieco rozejrzeć. Ponownie kiwając głową, podciągnęła kolana pod brodę i wlepiła wzrok w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się jej towarzysz. Słowa, które wypowiedział pod starym dębem, czy rzeczywiście tak było? Czy Wei Zhan był w o wiele gorszym niebezpieczeństwie, niż jej się wydawało? Myśli na temat kłopotów, w jakie go wpakowała, rozsadzały jej głowę.

Faktycznie nie miała najmniejszego pojęcia o wojnie. Dzisiejszy dzień boleśnie ją o tym uświadomił. Spod wpół przymkniętych powiek dostrzegła zbliżającą się z naprzeciwka postać. - Wygląda na to, że sobie odpuścili. Pogrążona w swoistym letargu, wlepiła wzrok w zakurzone podeszwy oficera. Mężczyzna podszedł do drzewa i przycupnął obok niej. Znajdował się na tyle blisko, że poczuła od niego przyjemnie bijące ciepło. Jej policzka natychmiast napłynęły rumieńcem, a sama odzyskała nieco werwy.

Odruchowo przesunęła się, aby zwiększyć dystans między nimi.

- Zrobiło się chłodno. - rzekł krótko.

- Zauważyłam. Wywrócił oczami, mając kompletnie po dziurki w nosie ciągłych pretensji. Przysunął się z powrotem bliżej niej i złapał ją mocno w talii. Zdecydowanym ruchem posadził dziewczynę między swoimi nogami.

- C… co ty robisz?! - Wei Xiu osłupiała.

- Zamknij w końcu tę zrzędliwą jadaczkę i się nie ruszaj. - burknął stanowczo i zamknął ją w luźnym uścisku. Spalona ze wstydu dziewczyna nie miała już żadnej ochoty, aby się dalej spierać. Zmęczona mimowolnie oparła się o mocną pierś oficera. Kojące ciepło rozluźniło jej spięte z bólu mięśnie.

- Więc? Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?

- Hm? Niby co miałbym ci jeszcze powiedzieć? - pochylił głowę, by lepiej słyszeć jej słowa.

- To całe czatowanie pod świątynią, chodzenie za mną. Dzisiejsza sytuacja… To było straszne i podejrzane, ale dziękuję ci za to. Jak na szpiega tracisz sporo cennego czasu.

„Szpieg” westchnął pozbawiony resztek nadziei.

- Żmijko… nadal mi nie ufasz, co?

- A jaki miałbyś inny powód, żeby to robić?!

- Hmm… Może się zakochałem. Zakrztusiła się powietrzem.

- A ty? Lubisz mnie? - kontynuował. - Niedorzeczne… - sapnęła.

Jednak po chwili milczenia opuściła ciążącą już głowę na jego ramię. Muskając czubkiem nosa skórę obojczyka mężczyzny, poczuła przyjemny zapach żywicy i imbiru. Odetchnęła głęboko, opierając się o niego całym ciężarem.

- Uznam to za „tak” – mruknął z delikatnym uśmiechem. Szumiąca rzeka i brzęczące cykady tworzyły razem inny rodzaj ciszy.

- Nan Feng… Naprawdę pomógłbyś mi go odnaleźć? Zerkając na nią, oparł się o drzewo i uniósł wzrok na przebudzone na niebie gwiazdy.

- Nie ma nic za darmo.

- Czego więc oczekujesz? Uśmiechnął się półgębkiem, nie spuszczając wzroku z migoczących punktów.

- Niedorzeczne… - powtórzyła, domyślając się prośby adiutanta.

- To jedno, a drugie - muszę do kogoś dotrzeć, dlatego oczekuję, że ty mi w tym pomożesz.

- Niech będzie.

- A więc mamy umowę. Prychnęła cicho, jakby z pogardą do jego słów, jednak również nie do końca wierząc w swoje słowa. Za taką cenę w pomocy odnalezieniu Wei Zhana mogła jednak przystąpić. Wtuliła się bardziej w ciało mężczyzny, kradnąc jego ciepło. Błogi spokój i poczucie bezpieczeństwa opanowały jej umysł, jednak jedna myśl nie dawała jej w tej chwili spokoju. Dlaczego miałaby pokochać takiego aroganta? Im bardziej chciała zaprzeczyć temu stwierdzeniu, wyśmiać tę myśl, tym większy czuła ból w piersi, jak gdyby serce nie pozwalało jej okłamywać samej siebie w pewnej sprawie.

„Kochać? Jego? Jakaś kpina” myślała. Jednakże gdzieś w głębi coś ciągnęło ją do nowo poznanego oficera. Chęć zaznania bezpieczeństwa, uzyskania pomocy. Uczucie…

Zacisnęła powieki.

Nietypowe dla niej myśli usprawiedliwiała ogarniającym ją wyczerpaniem. Jednak z drugiej strony… Nie, nie mogło być drugiej strony. Nie w tym wypadku. Nie dla niego. Teraz najważniejszą sprawą było wydostać się z dna doliny i odnaleźć brata.

- Dobranoc, Wei Xiu.

Z drugiej strony uczucie to wdarło się do jej serca jak niepożądany gość i rozlało się przyjemnym mrowieniem po całym ciele. Może faktycznie pokochała czarnowłosego Nan Fenga.

Magdalena Turek, kl. IIA